Ostatnia Rodzina – Film ze śmiercią w roli głównej

Historia nadzwyczajna poprzez komplikacje zwyczajnych zdarzeń – wszak wszyscy żyjący kiedyś umrą, pytanie tylko: w jaki sposób. Idąc na film o rodzinie Beksińskich przygotujmy się, że główną aktorką tej ekranizacji jest śmierć. I gra bardzo dobrze. Najlepiej na emocjach widzów.

To jest zdecydowanie najtrudniejszy film, jaki obejrzałam ostatnimi czasy. I zapewne gdyby obsługa multipleksu (nie chodźcie nigdy do takich kin!) nerwowo już nie tupała nogą, gdy wraz z końcem filmu zaświeciły się światła, to jeszcze długo siedziałabym w fotelu i płakała. Ludzie mają doprawdy dziwny zwyczaj wychodzenia z sali kinowej skoro tylko napisy końcowe ukażą się na ekranie, jak gdyby czytanie owych napisów, bądź nawet bezrefleksyjne patrzenie na nie, było jakąś niewyobrażalną męką. Strasznie zadaniowe społeczeństwo – światło się zaświeca – wychodzimy, bo nie zdążymy, zamkną nas. Bez szacunku i refleksji nad tym, że to na co patrzyli przez ostatnie półtora godziny i co nimi tak wstrząsnęło, to właśnie praca ludzi, których nazwiska lecą jeszcze na ekranie, kiedy już niektórzy widzowie zapewne odpalają papierosa przed wejściem do samochodu.
Obrazy w filmie są ciągle i wszędzie – najbardziej zaskakujące ulokowanie to drzwi do toalety (na szczęście obraz zawieszony jest od strony przedpokoju) wyłożonej wewnątrz kaflami w kolorze majtkowego różu. Proza życia łącząca się z uderzającym naturalizmem – zdecydowanie odczarowują obraz Beksińskiego w oczach tych, którzy znają go jedynie z pełnych patosu obrazów czy zawiłych czarno-białych grafik. Wnet staje się on zwyczajnym w swej nadzwyczajności mężczyzną, który zasypuje potrawę pieprzem tak, że staje się ona czarna. Chwilę później biegnie do toalety, kilka razy pod rząd. Jego największą domową tragedią staje się konieczność wymiany klozetu i ponownego układania kafli. Wtedy biegnie na balkon. Czarny humor, ironia, sarkazm – to nawet nie adekwatne określenia dla języka tego filmu. Tu sceny zaczynają mówić sarkazmem, by raptem zmienić język na patos połączony z naturalizmem. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że autorom filmu udało się wykreować obraz na tyle wyjątkowy, że trudno go zmieścić w ramach językowych określeń. Jedna scena potrafi wywołać mieszankę emocji i spowodować falę przemyśleń. Dlaczego? Tutaj warto dopisać kilka słów o swoistym hobby Beksińskiego: w czasach, kiedy pojawiły się kamery VHS Beksiński nabył taką kamerę i rejestrował nią życie rodzinne, etapy malowania i przemalowywania aktualnie tworzonego obrazu, odwiedziny dziennikarzy, przyjaciół, wycieczki rodzinne – słowem – tworzył dzienniki. Oczywiście ciągotki do nagrywania pojawiły się już wcześniej i wcześniej były też realizowane, ale z racji, iż wówczas panowała era magnetofonów, były to zapisy rozmów domowników. Wiele filmików dostępne jest na yt, jak i na stronie www.dmochowskigallery.net.
Twórcy filmu o Beksińskich oczywiście skrzętnie przejrzeli bogatą filmotekę, którą Zdzisław pozostawił po sobie. I co ciekawe w dzisiejszym kinie – poszli o krok wstecz i stwierdzili, że fajnym nawiązaniem do tychże właśnie materiałów, byłoby zrealizowanie kilku ujęć właśnie kamerami VHS. I tak oto do filmu zostały wprowadzone wstawki, krótkie ujęcia stylizowane i inspirowane (czasem aż do bólu) tymi, które znajdziemy w filmotece Beksińskiego. No i jasną sprawą jest, że w fabule filmu pojawia się także Beksiński, który przy każdej możliwej okazji zarzuca kamerę na ramię i rejestruje to, co się dzieje. I tutaj wróćmy do stwierdzenia, które powtórzę – jedna scena potrafi wywołać mieszankę emocji i spowodować falę przemyśleń. Dlaczego? Dlatego, że dzięki wprowadzeniu tej kamery, którą filmuje sam bohater i nawiązaniu do autentycznych materiałów, widz dostaje bezpośrednią relację ze wszystkiego co się dzieje. I nagle zmienia się punkt widzenia – widz często nie patrzy już okiem operatora kamery, widz patrzy okiem Beksińskiego. Co więcej – widz patrzy okiem Beksińskiego na osoby mu najbliższe: żonę, syna, matkę. Widzi także Beksińskiego, którego nagrywa syn. Ta kamera pojawia się wszędzie i nagle zdajemy sobie sprawę, że wkraczamy w obszary czyjegoś życia, w które może wkraczać nie powinniśmy. U mnie często pojawiało się takie poczucie, że oglądam coś, co nie powinno było zostać zarejestrowane – Beksiński filmuje matkę, która jest w agonii. Raptem okazuje się, że agonia już się zakończyła, a matka nie żyje. No i właśnie – nie powinno zostać zarejestrowane – a dlaczego? Tutaj widz dostaje kolejnego kopa – naturalizm Drodzy Państwo. Śmierć jest jak jedzenie, jak załatwianie się, nawet jak ten nieudolny seks w wykonaniu Tomasza. Proza życia.
Jak już o Tomaszu mowa, to przejdźmy do gry aktorskiej. Trochę się nie dziwię, iż tabun fanów Tomasza jest obrażony i zniesmaczony po tym co zobaczył na ekranie. Ja nie jestem. Postać Tomka została przez Dawida Ogrodnika przejaskrawiona i to bez dyskusji, jednak bez tej jaskrawości obawiam się, iż film mógłby okazać się z lekka nudnawy. Poza tym, jak w półtora godziny pokazać ponad 20 lat życia dorosłego (kwestia sporna) już gościa, który w trakcie trwania fabuły dwa razy próbuje się zabić (z czego raz skutecznie), a miedzy tymi próbami na dodatek przeżywa katastrofę samolotową? Jako spokojnego melancholika, który ma przebłyski radości? To się kupy nie trzyma. W ten sposób Tomek został lekkim furiatem, który miał swój świat książek, filmów i piosenek i z biegiem czasu coraz mniej liczył się z rodziną. Co można powiedzieć o postaci Zofii – żony Zdzisława, a matce lekko niezrównoważonego Tomka? Że kobieta miała anielską cierpliwość i chyba brak funkcji denerwowania się. Pobojowisko, które Tomek w szale urządza z kuchni swojej matki – ta po całej akcji zaczyna spokojnie sprzątać. Spokojnie rozmawia z synem o jego problemach związkowych i kiedy ten już traci cierpliwość, Zofia chce jeszcze raz omówić kwestie, których nie pojął. Wielki plus za odegranie tej roli przez Aleksandrę Konieczną. Częściej już widz wychodzi z siebie widząc zachowanie Tomka, niż ona. Pozostaje Andrzej Seweryn, który zaskakuje. Za pomocą zapewne sztabu charakteryzatorów, na niektórych ujęciach wygląda jak wycięty z autentycznych nagrań Beksiński. Perfekcyjnie odtwarza sposób mówienia i ton głosu. Genialnie gra role z elementami komizmu. (Notabene, świetne zagranie z wmontowaniem do trailera filmu innej sceny, chodzi o moment kiedy Beksiński spotyka sąsiada, który pyta, czy to on, ten malarz – zwróćcie uwagę na nią w kinie.) Świetnie wyraża zaciekawienie światem obserwowanym przez kamerę. Postać grana przez Seweryna jest bardzo naturalna. I choć bieg lat i bagaż doświadczeń lekko odbiera siły, mimo to Beksiński w jego wykonaniu nie traci nic ze swojej charakterności. W filmie udało się przedstawić postać Beksińskiego jako intelektualistę, filozofa, nie tylko ojca, męża. W filmie wciąż toczy się walka ducha z materią. Za ukazanie tej walki w sposób tak bezpośredni – wielki plus. Nie sposób wspomnieć też o postaci Dmochowskiego. Do dziś nie wierzę, że grał ją Chyra. Nie wiem dlaczego autorzy nie zdecydowali się na współpracę z aktorem o podobnej do Dmochowskiego fizjonomii, może dlatego, że Chyra daje widzowi zapamiętać jego postać. Widać natomiast znów wielką prace charakteryzatorów.
Dzieła – ten film jest gratką dla tych, którzy śledzą wystawy Beksińskiego. Ja odnalazłam na filmie swój ulubiony obraz, okazuje się, iż należał do Tomasza. Jak już napisałam, w którymś ze wcześniejszych postów poruszających tematykę Mistrza, wierzcie mi: Beksiński swoje najlepsze obrazy podarował osobom, które kochał najbardziej. Najpiękniejsze obrazy, które wiszą w Sanockim muzeum to te z kolekcji Zofii i Tomasza. Oczywiście to moje zdanie, a wszystkich czytelników gorąco zachęcam, by odwiedzili wystawy, które działają w Polsce: w Sanoku, Częstochowie bądź Krakowie. Wróćmy jednak do fabuły: oglądając film zdajemy sobie sprawę, iż dzieła wiszące na ścianach warszawskiego mieszkania Beksińskich są dla nich wszystkich chlebem powszednim. To, co my oglądamy z zachwytem w galeriach, dla rodziny Beksińskich było widokiem naturalnym. Być może już nie skupiali się na detalach, które my w tych obrazach tak podziwiamy. A być może porywał ich dynamizm dzieł. Dynamizm, który przecież nie sposób uchwycić na płycie pilśniowej. A jednak – zawsze wychodził doskonale.
Trzeba wspomnieć o dość miłym dla oka oraz emocjonalnego komfortu widza prowadzeniu scen. Reżyser daje wystarczającą chwilę na zagłębienie się w określone emocje, które odczuwamy i nawet jeśli później przychodzi scena, która je zmienia, to nie jest to przejście drastyczne. Nawet jeśli dana scena się urywa, to wierzcie mi – reżyser bardzo świadomie podszedł do tego co widz obserwuje i odczuwa w danej chwili. Dynamika filmu przyspiesza szczególnie pod koniec. Wówczas pojawia się więcej symboli. Takim symbolem, który szczególnie zadziałał na moje emocje, był ostatni obraz, jaki Beksiński namalował. Ten kto był w Sanockim muzeum, wie, iż obraz ten jest opisany, jako właśnie ten namalowany jako ostatni. I wierzcie mi, lub nie, ale nie musiałby być opisany. Nie wiem co jest w tym dziele, ale pustka, która wyziera z jego ram, wyrzuca odbiorcy całą głęboko w nim skrywaną żałość. Żałość nad kruchością ludzkiego życia i nad tym nieszczęsnym naturalizmem, że ta śmierć tak nieunikniona jest, jak to, że wydalimy strawione jedzenie. Ale jednak – śmierć w nas budzi często nieprzejednaną trwogę.
Co zostawia w sercu końcówka filmu?
My ludzie mamy coś takiego, że od razu szukamy powodu. Film nam go nie daje. No bo czy cokolwiek mogłoby w tej sytuacji pretendować do miana powodu, by zabić? Nie. Więc powodu nie ma. Jest śmierć, żal, bo przecież Beksiński jeszcze tyle by namalował, tyle stworzył dzieł. No i jest paskudna świadomość jak jego śmierć mogła wyglądać. To boli, jak próbujesz sobie to wyobrazić. Brutalne uderzenie, kiedy ktoś pokazuje Ci to na ekranie.
Dlaczego trudno było opanować łzy, gdy zaświeciły się już lampy sali kinowej po skończonej projekcji?
Sprawdźcie sami.
Ciekawa jestem Waszych wrażeń.
I koniecznie jedźcie, jedźcie do Sanoka, Częstochowy lub nowo otwartego Krakowa i oglądajcie te rysunki, zdjęcia, rzeźby, fotomontaże i obrazy na żywo. Bo nic, żadna najlepsza reprodukcja nie odzwierciedli tego, co Beksiński zostawił na, z pozoru zwykłej pilśniowej płycie, kartce papieru. To jest właśnie ta walka ducha z materią. I patrzcie na to i konfrontujcie się z obrazem. Konfrontujcie się z myślami i uczuciami, które się w Was zrodzą.
Bo w życiu nie ma nic piękniejszego od doświadczania.

https://www.youtube.com/watch?v=Z4CewIh5W1Y

Dodaj komentarz